Farbiarka

Krytykowi literackiemu Jerzemu Illgowi podobno już dawno żadna kobieta nie podobała się aż tak bardzo i nie chodzi o córkę farbiarza, co ma tupet i mężczyzn przegania, a o poezję rodzaju żeńskiego – poezję Anny Piwkowskiej, poezję zebraną w Farbiarce (wydawnictwo Znak, 2009). Naprawdę jest nad wyraz urodziwa.

Co prawda zasiadłam do czytania tomiku w nastroju bardzo odpowiednim do lektury poezji, co mogło mieć wpływ na moje zauroczenie, ale jestem pewna, że nawet gdybym była w danej chwili słoniem w składzie porcelany wiersze Anny Piwkowskiej zrobiłby swoje – przeniosły w nieco mityczne klimaty Grecji i zafundowały niepowtarzalną atmosferę piękna. Piękna osnutego hiacyntami rosnącymi pod prąd zimy, świeżymi oliwkami, zapachem drewna i dymu, graniem cykad i mokrymi różami. Tak widzieć może tylko poetka.

Czytałam jej słowa, a każde następne przenosiło mnie w tajemnicze miejsca, gdzie zmierzch pachnie ciemnym piwem i byk porywa Europę, gdzie bogowie spotykają się z ludźmi i mak wieczoru słodkim zaplata się strudlem. Niby zmyślone, ale tak pięknie zmysłowe, że czytając można się rozmarzyć i przenieść do greckich miast, gdzie mała Ismena wierzy w codzienność i w cuda,/w połysk naczyń i zapach krochmalu, do gajów oliwnych, przez które nocą wędrują farbiarki, niosąc na ustach ciepłe pieśni (wiele tekstów powstało podczas pobytu autorki na Krecie).

Doskonała jest Farbiarka, bo farbuje myśli, jak tylko chce, zaczarowując czytelnika, który  nie ma wyjścia – musi się poddać tym czarom, kolorowymi, magicznymi słowami, sprawiając, że zaczyna się zastanawiać na przykład nad tym, czy apelsina rzeczywiście istnieje.