127 godzin
Głośny film 127 „godzin” jest o tyle niezwykły, że przedstawiona w nim historia wydarzyła się naprawdę. Jeżeli będziemy o tym pamiętać podczas seansu, na pewno inaczej spojrzymy na tę produkcję.
Młody alpinista samotnie postawia zwiedzić kanion w stanie Utah. Już od pierwszych minut filmu doskonale widać, że bohater robi to nie po raz pierwszy – doskonałe przygotowanie, umiejętne poruszanie się po niebezpiecznych terenach i szybkie podejmowanie decyzji to tylko niektóre z jego cech – ale pomimo tego popełnia on niewybaczalny błąd: nikogo nie uprzedza o swoich zamiarach, dlatego też w razie jakiegokolwiek wypadku będzie zdany jedynie na siebie. Jeżeli dodamy do tego to, że nie zabrał on ze sobą telefonu oraz okolica nie jest zbytnio odwiedzana przez turystów, można mieć tylko nadzieję, że nic złego się alpiniście nie przydarzy.
Kto jednak słyszał o historii Arona Ralstona (na podstawie jego przeżyć opary jest film) wie, że alpinista miał wypadek. Tytułowe 127 godzin to czas, po upływie którego podjął ostatnią próbę uratowania się z opresji. Dużą zaletą filmu są przepiękne, otwarte plenery, które zostały świetnie sfilmowane (operatorami podczas prac nad filmem byli Enrique Chediak i Anthony Dod Mantle). Do reżyserii również nie sposób się przyczepić, a to za sprawą charakterystycznego stylu, który Danny Boyle zaprezentował już podczas filmu „Slumdog. Milioner z ulicy” (otrzymał za niego Oscara oraz kilka innych nagród).
Ciężko jest pisać o tym filmie w taki sposób, żeby nikomu nie zdradzić zbyt dużo z fabuły. Na pewno lepiej jest odpuścić sobie oglądanie dostępnych w internecie trailerów, gdyż ujawniają one praktycznie całą historię. Jeżeli chcemy, aby film nas zaskoczył, powinniśmy obejrzeć go od razu, zanim zaczniemy szukać informacji na temat Ralstona w sieci. Warto też pamiętać, że nie jest to produkcja przeznaczona dla wrażliwych widzów.