Siedemnaście miłych pań
Są w naszych księgozbiorach pozycje, po które sięgamy, jako ostatnie, bo wszystko inne zostało już przeczytane, więc może by tak… Do tego typu książek należała, w moim przypadku, lektura „Siedemnaście miłych pań” Patricii Highsmith. Tytuł, owszem – intrygujący (przesło 30-letni), ale okładka, sami zobaczcie – niekoniecznie. Komunikowała mi wciąż – czy oby na pewno chcesz wiedzieć, co jest w środku? Długo nie chciałam, aż wreszcie się przemogłam – w końcu Noir sur Blanc ma spore ambicje, a skojarzenia z tytułem kierowały mnie w rejony „8 kobiet”.
Czy było warto? Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, bo jest to proza specyficzna. Książka stanowi zbiór opowiadań o siedemnastu „miłych” paniach. Czym byłoby życie bez kobiety? Na pewno się nad tym zastanawialiście – jedną wielką nudą? Tragikomedią? Bezsensem? No nie wiem – wystarczy, bowiem wczytać się w słowa Patricii i dojść do wniosku, że (to, co zaraz napiszę może wielce ucieszyć grono nie-zwolenników kobiet) świat bez kobiet byłby sielanką, rajem i szczęściem prawdziwym, ale tylko w przypadku, gdyby rzeczywiście każda kobieta była „miła”. Siedemnaście pań z pewnością jest – nadzwyczaj „miłe i sympatyczne” kobiety, nad którymi autorka znęca się literacko z niesłychaną ironią, cynizmem i mistrzowskim sarkazmem w słowach.
Poznajemy więc 17 portretów – psychopatki, histeryczki, intrygantki, wyrachowanej dziwki, obłudnicy, która uwodzi mężczyzn, używając wszystkich swoich wdzięków, by potem oskarżać ich o gwałt, ale w konfrontacji z naiwnością panów, którzy w swej prostocie nie dostrzegają wad, nie wypadają wcale najgorzej. Gorzkie to słowa, mocno przerysowane kobiece osobowości i tragiczne skutki ich haniebnych działań (do śmierci włącznie), ale jest w tym coś prawdziwego.
Aż strach pomyśleć, ile w nas – ludziach tego złego jeszcze drzemie.