Gram tylko to, co mnie rajcuje

Z kultową postacią radiowego dziennikarstwa muzycznego, prezenterem Programu III Polskiego Radia oraz Radia „Złote Przeboje” Markiem Niedźwieckim rozmawia Magdalena Buraczewska-Świątek

Marek Niedźwiecki– Witam Pana, Panie Marku i już na wstępie bardzo dziękuję, że zechciał Pan odpowiedzieć na kilka pytań, a to z tego powodu (i tu mała dygresja), że bardzo cenię sobie wrażliwych ludzi z pasją i talentem. Wiem, że myśli Pan obrazami, chociaż przyznam szczerze, że byłam przekonana, że raczej melodiami, a może widząc obraz, zdjęcie, krajobraz, słyszy Pan też od razu piosenkę?

– Często tak właśnie jest. Jeszcze częściej tak, że kiedy jestem w konkretnym miejscu i słyszę piosenkę, to już na stale wiąże się ona z tym miejscem. Potem wystarczy pomarzyć, posłuchać piosenki, a miejsce wraca do mnie. Lubię takie zabawy. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo muzyka „wchodzi” w nasze życie. Często dostaje listy typu, „w 159 notowaniu Listy Przebojów na 16 miejscu była piosenka grupy Bajm. Pamiętam, bo wtedy dostałem wiadomość, że urodził nam się syn”.

– A co Pan widzi, kiedy myśli o młodości i Pańskim pokoleniu?

– Samo najpiękniejsze. Czas jest taki, że zapominamy o nieprzyjemnym, a pamiętamy piękne. Moja młodość przypadła na trudne czasy. Wtedy nie myślałem, że doczekamy prawdziwej wolności. Ale byłem młody i chciałem żyć. Tak jak cale moje pokolenie. Byliśmy inni, niż dzisiejsza młodzież. Tak myślę… Spokojniejsi, bardziej zdyscyplinowani. Nauczyciel wtedy był dla nas wzorem. Marzyłem o tym, żeby zostać w życiu kimś. Znaczy ja już wtedy, żeby zostać Panem Markiem od Listy Przebojów. Były inne smaki, zapachy… Chleb smakował jak chleb, wędlina smakowała mięsem. Owoce cytrusowe były tylko zimą, pomidory tylko jesienią…

– To były lepsze czasy dla muzyki?

– A tego nie wiem. Muzyka tamtych lat była wspaniała. Na świecie The Beatles i Rolling Stones, u nas Czerwone Gitary, Skaldowie, Halina Frąckowiak. Głosowałem na Listę Przebojów „Studia Rytm”, którą prowadzili Andrzej Turski i Piotr Kaczkowski. Artystom trudniej było nagrać płytę, ale jak się na nie czekało? Nam było je trudniej kupić. Ale jak cieszyły? To tez się zmieniło. Łatwo nagrać teraz materiał na CD, ale mało ludzi chce je kupować.

– A dla radiowych dziennikarzy muzycznych?

– Radiowi dziennikarze muzyczni mieli lepiej. Były 3 stacje ogólnopolskie i 17 regionalnych. Wszystkie były Polskim Radiem. Do „małych miasteczek, wsi i osiedli” na początku docierała tylko Jedynka, na falach długich. Potem także Trójka na ukf. No i wpadłem. Radio stało się dla mnie czymś więcej, niż tylko słuchaniem. Było moim prawdziwym oknem na świat.

– Jak Pan myśli skąd w ludziach biorą się zamiłowania do różnych „rzeczy sztuki” – do muzyki, fotografii?

– Lubimy słuchać ładnych melodii, patrzeć na ładne rzeczy. To chyba stąd. Lubię oglądać codziennie moje „przydasię” kupione tutaj, albo na końcu świata. Muzyka, zdjęcia, pamiątki przypominają nam o miłych rzeczach i miejscach.

– Co ukształtowało Pana gusta muzyczne i pozwoliło Panu kształtować cudze gusta (słuchaczy)?

– Czasy, w których dorastałem. Pewnie wtedy chłonie się najbardziej. Znaczy w moim przypadku lata 60 i 70 ubiegłego wieku. Szkoła podstawowa w Szadku, Liceum w Zduńskiej Woli, studia w Łodzi. No i słuchanie dobrego radia. Nie miałem dostępu do płyt. Muzykę nagrywało się z radia. Na magnetofon. W moim przypadku ZK120. „The Dark Side Of The Moon” Pink Floyd w 1973 roku zmieniło moje życie bezpowrotnie. Zmieniło podejście do muzyki. Do jej słuchania…

– Praca w radiu była marzeniem? Chciał Pan być jak któryś z radiowych dziennikarzy muzycznych?

– Tak, to było moje marzenie. Nikt wtedy o tym nie wiedział. Dlatego skończyłem wydział Budownictwa i Architektury w Politechnice Łódzkiej. To miał być męski zawód. Wygrałem konkurs na spikera radiowego w Łódzkiej Rozgłośni Polskiego Radia ponad 30 lat temu. I tak spełniło się moje marzenie. Praca w radiu. Moim idolem był wtedy Piotr Kaczkowski, ale nie chciałem być nim. Chciałem być jak Casey Kasem, prezenter American Top 40. Nigdy mi się to nie udało, bo jestem inny. Jestem jak Marek Niedzwiecki. I to chyba dobrze…W radiu przede wszystkim trzeba być sobą.

– Opowie nam Pan troszkę o magicznej radiowej rzeczywistości i o tym, jak udaje się Panu zaczarować słuchacza?

– O tym chyba nie da się opowiedzieć. Radio jest teatrem wyobraźni. Ja zawsze tak je traktowałem. Czym jest radio? Czymś takim, że nie wiadomo, co będzie za trzy minuty. I dlatego go słuchamy, nawet jeśli mamy całą muzykę świata na swoich prywatnych płytach. Radio się zmieniło. Chyba bezpowrotnie. Nie mamy już dla niego tyle czasu, co dawniej. A może przestało być teatrem… Ja ciągle staram się robić „stare radio”. Czasem się uda, innym razem nie. Magia pojawia się tylko raz na jakiś czas. I nie wiem, kiedy się to zdarzy… To chyba jest najpiękniejsze. Lubię się w to bawić ze słuchaczami. Z listów wiem, że Oni też…

– Ile jest prawdy w stwierdzeniu, że słuchacze Pana audycji są skazani na Pana nastroje i muszą słuchać tego, czego w danej chwili i Pan chce słuchać?

– Ja robię radio autorskie, więc pewnie tak jest, że słuchacze są na mnie skazani. Na mój gust… Włączają radio tylko ci, którzy wiedzą, czego się mogą po mnie spodziewać i godzą się na to. Nie gram niczego, bo tak trzeba, wypada. Nie gram pod publiczkę. Prezentuję tylko to, co uważam za godne zaprezentowania.

– Pozwoli Pan, że zadam pytanie z serii ciekawskich – czy puszczając w radiu piosenki kołysze się Pan na krześle lub wybija nogą rytm?

– Tak i czasem nawet śpiewam, nucę. W końcu gram tylko to, co mnie rajcuje…

– W jaki sposób myśli Pan o swojej pracy – sztuka, przyjemność, zabawa, obowiązek, misja?

– Przywilej, pasja, hobby, wyzwanie… a chyba na końcu praca i pieniądze.

– A gdyby nikt nie odkrył fal radiowych?

– To by mnie nie było.

– Serdecznie dziękuję za Pana słowa.