Literatura na wysokich obcasach

na obcasachPan Aleksander Świętochowski napisał kiedyś, że świat nie może sobie wyobrazić, ażeby z drobnych ustek niewieścich mogły wychodzić inne dźwięki, jak tylko pieszczota i pokora, krytycy z kolei często sięgają po określenie „literatura menstruacyjna” (lub łagodniejsze – literatura kobieca), aby nazwać nim twórczość kobiet.Ekshibicjonistyczną, nadmiernie emocjonalną, sprowadzającą wiele spraw do cielistości i fizjologii. Zdaje się jednak, że to stereotyp, jak wiele innych zakorzenionych w ludzkich (nie tylko męskich) umysłach.

W końcu nie jest odkryciem Ameryki stwierdzenie, że kobieta zasadniczo różni się od mężczyzny, albo jak kto woli – mężczyzna zasadniczo różni się (i to na wielu płaszczyznach) od kobiety. Nic więc dziwnego, że ich styl, forma pisania i patrzenia na świat są odmienne.

Niektóre kobiety oburzają się na słowa „literatura menstruacyjna”, są nawet w stanie obrazić się na ś.p. Czesława Miłosza, który napisał:

„Bardzo śmiała poezja kobieca, przyznająca się do swojej kobiecości, czyli chłonięcia świata przede wszystkim zmysłami”

Czesław Miłosz – „Sprawozdanie obecności”

…obrazić się, bo znajdują w tych słowach ubliżające kobiecie stwierdzenie – jeśli kobieta odbiera świat zmysłami, to znaczy, że nie jest w stanie odebrać go intelektem. Swoją drogą nie wiem, gdzie tu takie proste wynikanie.

Owszem to określenie „kobieca” bądź „menstruacyjna” (w jeszcze większym stopniu) nie niesie ze sobą niczego dobrego, bo stwarza kolejne podziały, klasyfikuje i sprawia, że książka z etykietą „kobieca” od razu (bez zapoznania się z jej treścią) uznana zostaje za gorszą, mniej wartościową.

Nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że kobiety odbierają świat zmysłami, są bardziej wrażliwe (co nie oznacza, że mężczyźni nie są wrażliwi) na kolory, zapachy, dźwięki. Mam nadzieję, że pisząc to, nie jestem pod działaniem własnych stereotypów i nie narażam się feministkom. Większa wrażliwość nie oznacza jednak czułostkowości i taniego sentymentalizmu, który zarzucany jest kobietom – pisarkom i poetkom.

Każdy ma prawo do indywidualnego doświadczania własnej egzystencji, o czym dobitnie pisała Virginia Woolf (warto dodać – Virginia Woolf – kobieta, podobnie jak: Agatha Christie, Elfriede Jelinek, Joanna Chmielewska).

Nie oznacza to jednak, że wśród literatury, której twórczyniami są kobiety, nie uda nam się znaleźć wielu mało wartościowych pozycji z serii „lekkie, łatwe i przyjemne” (czasem te też są bardzo potrzebne), manifestujących na każdym kroku, że z mężczyzną źle, ale bez niego jeszcze gorzej. Tego typu książek, nawet całych serii bliskich harlequin’om („Literatura na obcasach”, „Literatura w spódnicy”, „Owocowa seria”), pojawia się coraz więcej (piszą je także mężczyźni). Jednak twórczość mężczyzn też roi się od słabiutkich książek i wierszy, a gdy trafi się jeszcze na te dedykowane kobietom (patrz seria książek Paula Coelho), wrażenie słabości zostaje spotęgowane.

Błędem krytyków jest zatem rozpatrywanie treści i języka książki pod kątem tego, przez kogo została napisana i zrzucanie winy za słabą literaturę na płeć (najczęściej żeńską). Literatura, bowiem nie ma płci. A może trafniej byłoby napisać, że istnieje literatura, której podział dotknąć nie może, bo tak jak jeansy są w pełni uniwersalne (noszą je i kobiety i mężczyźni), tak są książki unisex – pisane przez kobiety i czytane przez mężczyzn, pisane przez mężczyzn i czytane przez kobiety. Błędem jest również określenie – „literatura kobieca” używane dla literatury tworzonej przez kobiety. O wiele bardziej pasuje ono do literatury pisanej dla kobiet (a może o kobietach), ale wówczas powinna pojawić się nazwa „literatura męska” – dla mężczyzn, literatura dziecięca – dla dzieci, literatura młodzieżowa – dla młodzieży i literatura senioralna – dla ludzi starszych. Tylko czy to ma jakikolwiek sens?