W Starym Dobrym Małżeństwie

SDMW auli LO im K. I. Gałczyńskiego w Otwocku, około godziny dziewiętnastej, ósmego dnia marca 2009 roku wzięłam udział, jako nie-fanka, w koncercie zespołu kojarzonego z poezją śpiewaną. Znałam ten zespół już od dawien dawna, od czasu do czasu słuchałam „staro małżeńskich” piosenek- zwłaszcza tych najbardziej popularnych z „Czarnym bluesem o czwartej nad ranem” na czele, ale dopiero po koncercie pomyślałam sobie, że warto byłoby lepiej poznać zespół i jego muzyczne poczynania, zwłaszcza kiedy jest się świadkiem niesamowicie miłego widoku – wypełniona po brzegi aula koncertowa i rzesza ludzi śpiewających piosenki z zespołem. Wiek tu nie gra roli.

Podobnie jak 20 lat artystycznej działalności Starego Dobrego Małżeństwa, o którym mowa, bo mimo tak długiego czasu goszczenia na scenie, żaden z fanów nie powinien odczuć tzw. „zmęczenia materiału”. Twórczość SDM wciąż jest świeża i atrakcyjna.

Grupa SDM wykształciła się z duetu licealistów – Andrzeja Sidorowicza i Krzysztofa Myszkowskiego – powstałego na początku lat 80 XX wieku. W 1984 już jako studenci wzięli oni udział w eliminacjach do Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie, a spiker przedstawił ich (z racji tak długiego okresu znajomości) jako „stare dobre małżeństwo”. Nazwa funkcjonuje po dziś dzień, choć skład grupy zmieniał się kilkukrotnie i dziś przedstawia się w następujący sposób:

  • Krzysztof Myszkowski – wokal, gitara, harmonijka ustna
  • Wojciech Czemplik – skrzypce, mandolina, wokal
  • Ryszard Żarowski – gitary, wokal
  • Andrzej Stagraczyński – gitara basowa, śpiew
  • Dariusz Czarny – gitary, wokal
  • Przemysław Chołody – harmonijka ustna

SDM reprezentuje niszowy świat wykonawców poezji śpiewanej i w swoim repertuarze posiada piosenki z tekstami polskiej poezji, m.in. Stachury, Ziemianina, Leśmiana. Ostanie płyty „Tabletki ze słów” (2006) oraz „Jednoczas” (2008) opierają się na wartościowej i dobrej poetyckiej twórczości mało znanego poety z Lisiej Góry – Jana Rybowicza. Silne i stanowcze, w swojej wymowie, zaaranżowane teksty stawiają do pionu, dodają otuchy.

Całe życie, tworząc piosenki szukałem słów, które by mnie uwiodły bez reszty. Których mógłbym używać, jak swoich. Identyfikując się z nimi w pełni. I te słowa w końcu mnie odnalazły. Po latach, gdyż z Rybowiczem próbowałem zmierzyć siły już jako nastolatek, wyczuwając pokrewieństwo wrażliwości. Za mało jednak znałem życie i samego siebie, by podołać wyzwaniu.

Z wywiadu z Krzysztofem Myszkowskim- „Poezja musi podnosić z kolan”

 

„Trzeba żyć”

Nie, nie zrobisz nic.
Trzeba żyć.
Po prostu trzeba żyć.
Trzeba żyć w więzieniu
i trzeba żyć w zakładzie dla obłąkanych.
Na obczyźnie
i w nieznośnej domowej atmosferze.
Trzeba żyć z listem gończym za tobą
i z wyrokiem śmierci bez apelacji.
I z rakiem płuc,
który skończy się pewną śmiercią.
I kiedy statek tonie.
I kiedy samolot spada.
I kiedy już nie można żyć,
już nie.

Tabletki ze słów

Kogo nie boli,
ten nie pisze wierszy,
bo po co?
Wiersze piszą ci.
których boli,
tak jakby mogły one
zmienić cokolwiek…
Wiersze piszą ci,
których zawiodły
wszystkie
przeciwbólowe
środki…
A więc wiersze
to dla nich
uśmierzające
tabletki ze słów.

Trudno powiedzieć,
co dokładnie boli poetę,
w którym miejscu?
Ból ten
jest podobny do bólu
nogi faceta,
któremu nogę
amputowano…
Pisanie wiersza,
to wysiłek poruszania
tą odciętą
nogą.

Zadziwiające jest jednak to, że mimo tak specyficznej twórczości (poezja nie należy do popularnych), właściwie nie-istnienia w mediach (tv, radio) i na przekór czarnowidzom, SDM od lat cieszy się tak dużą popularnością, bilety sprzedają się, jak gorące bułeczki, a  płyty otrzymują status złotych. Fani dowiadują się o koncertach głównie z plakatów rozwieszanych przez organizatorów i internetu. Jak to wyjaśnić? Zdaje się, że świadomi, wymagający i ceniący sobie wyzwania ludzie potrzebują czegoś znacznie więcej niż mydlenia oczu, taniej rozrywki wymieszanej z infantylnym przekazem i  banalnymi historiami. Potrzebują prawdy, okazji do refleksji, czasem bolesnej świadomości i życiowej mądrości, a to wszystko z pewnością znaleźć można w tekstach poezji wkomponowanych w bardzo dobrej jakości muzykę SDM – dźwięki gitar, harmonijek ustnych i skrzypiec – balsam dla duszy, który czasem krzyczy, czasem „smęci”, ale zawsze obdarowuje słuchacza czymś wyjątkowym – trudnym do opisania, co w połączeniu z optymizmem członków zespołu, z ich poczuciem humoru, który miałam okazję poczuć na własnej skórze, daje wyborowe lekarstwo na kicz i nicość.

Tak więc, jak w Starym Dobrym Małżeństwie, w którym żona dzierga mężowi na drutach ciepły szalik, trwają nieodzownie: słowa, muzyka i pasja, z nich zaś największe są słowa.